Tratwa płynęła cicho. Syczały, wpadając do wody, drobne, rozżarzone węgielki.
Jurek dorzucił świeżych szczap na palenisko „łucznika“ i przykucnął tuż za przyjacielem.
Długo jeszcze krążyli po jeziorze, zataczając na niem coraz węższe koła i zbliżając się powoli i ostrożnie ku cypelkowi leszczynowemu.
— Stój! — rzucił nagle przez zęby Olek, prostując się i prężąc cały.
Wasyl zatrzymał tratwę tak gwałtownie, że zakołysała się cała, a snop iskier posypał się z „łucznika“.
Olek, trzymając ość w prawej ręce, podnósł ją wysoko, a, opuściwszy ostrze do wody, z siłą wbił je głębiej. Po chwili schwycił wystające do połowy drzewce i przycisnął je ramieniem.
W tej chwili potknął się, pochylił nad wodą i wpadłby zapewne do jeziora, gdyby Jurek nie zdążył schwycić go za pasek.
— Jest! Jest! — wołał podnieconym głosem rybak. — Ogromny, jak kloc drzewa, sum — potwór, powiadam wam! Trafiłem go dobrze — w sam kark, wprost za łbem...
Nie skończył, bo zaczęły się dziać rzeczy niezwykłe. Sum wyrwał ość z rąk chłopca i byłby ją wciągnął na głębinę, lecz Olek zdążył złapać sznur, uwiązany do drążka.
— Panoczku! — zawołał Wasyl. — Oj, wyrwie on sobie żelazo, jeżeli tak ciągnąć będzie! Przywiążcie lepiej do sznura kloc, co pod „łucznikiem“ leży i puśćcie suma, niech się sam powoli zmorduje...
Chłopak usłuchał Poleszuka i, uwiązawszy sznur do sporego kawałka pnia brzozowego, zrzucił go z tratwy.
Kloc, niby pływak olbrzymiej wędki, kołysał się na wodzie, kilka razy zanurzając się w niej zupełnie i znów wypływając. Tratwa zdążała za nim, a gdy dopływała, Olek podciągał sznur, wydobywając z wody drążek i zno-
Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.