wu naciskając go. Po pewnym czasie sum zaczął wynurzać się z jeziora i z jakimś dziwnym dźwiękiem, podobnym do westchnienia, wciągał powietrze.
Minęło jeszcze sporo czasu, zanim Olek, ująwszy drążek, podciągnął go ku tratwie. Ryba nie stawiała już oporu. Gdy sum wypłynął koło dziobu tratwy na głębokości metra, Jurek zajrzał do wody i natychmiast wydał okrzyk zdumienia.
— Boże, cóż to za potworna bestja!
Ryba, wypocząwszy nieco, plusnęła potężnie i powróciła na głębinę. Przez pół godziny jeszcze trwało holowanie tratwy, bo Olek sznura już nie puszczał, aż wkońcu ustały bezładne miotanie się i nagłe szarpnięcia schwytanej ryby.
Skierowawszy tratwę na piasek przybrzeżny z nielada mozołem wydobyli olbrzymią rybę z gąszczu trzcin i oplatających ją śliskich pędów grążeli. Ujrzawszy ją w całej okazałości, leżącą na piasku nie mogli powstrzymać się od okrzyków zdumienia i triumfu. Mieli bowiem przed sobą jedną z największych ryb wód europejskich, prawdziwego potwora o przerażającym wyglądzie.
Ciemno granatowy grzbiet suma, zielonkawe boki i jasny brzuch z czarnemi plamami i pasmami na skórze, pozbawionej łusek, zdradzały potężne mięśnie, lecz szczególne wrażenie wywierała olbrzymia, prawie zupełnie okrągła głowa i otwarta paszcza, z kilkoma rzędami zębów. Z górnej szczęki zwisały dwa długie, prawie białe wąsy, z dolnej — cztery krótsze, o czerwonawem zabarwieniu.
— Wieloryb! — zawołał dumny ze swej zdobyczy Olek.
— Masz rację! — odpowiedział Jurek. — Czytałem gdzieś, że w Szwecji nazywają suma „niemieckim wielorybem“. Taki jegomość łyka podobno nietylko jakieś tam marne łyski, ale nawet gęsi domowe. Rybacy naddunajscy
Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.