Pierwsze śniadanie spożyli we czwórkę, gdyż Wasyl zapewne przed świtem jeszcze poszedł do dworu. Jurek nie słyszał, jak Poleszuk wchodził do kurenia, aby zabrać przygotowany przez chłopca list.
— Właściwie, — powiedział Gruszczyński, patrząc na siedzące przed nim towarzystwo, — nie jesteśmy w porządku. Powinniśmy byli odrazu po założeniu obozu, odwiedzić dziedzica i podziękować mu za gościnę.
Olek skrzywił się pogardliwie i mruknął:
— Przesądy! Niepotrzebne ceregiele...
Marynia i Stach Wyzbicki milczeli, więc Jurek znowu się odezwał.
— No, nie przeczę, że bez nich też żyć można... ale myślę, że grzeczność znakomicie ułatwia i umila życie. Gdyby wszyscy stosowali to prawidło w stosunkach wzajemnych, nie byłoby zapewne, awantur, bijatyk i nieprzyjaźni, wynikającej z błahego nieraz powodu... Opowiadał mi kolega-marynarz, że, będąc w Japonji, dziwił się powszechnie panującej tam uprzejmości. Śmiałem się, gdy posłyszałem, że pewien wieśniak japoński, potrącony przez rowerzystę, podniósł się natychmiast i zaczął go przepraszać, że swojem niezgrabnem ciałem śmiał zagrodzić mu drogę!
— A to ci chińska heca — wybuchnął śmiechem ubawiony Olek.