Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.

gałęzi sosnowych i jeszcze czegoś, od czego trwoga zakradła się do serc zuchwałych drapieżców.
Jeden z nich, przywarłszy do ziemi, zaczął pełznąć dalej, gdy nagle rozedrgał się urwany skowyt, a po chwili cienkie, pełne przerażenia szczekanie małego pieska niby batem smagnęło senną ciszę.
Chybkie cienie wilków zamajaczyły na zboczu pagórka i, wpadłszy do haszczy, zaczaiły się, rozdymając chrapy i strzygąc uszami.
Piesek szczekał coraz przeraźliwiej, skowytał i chwilami wył — trwożnie i przeciągle. Wilki kłapnęły kłami i, truchtem dobiegłszy do jeziora, weszły do wody. Po chwili oddalały się już, szybko płynąc wśród zanurzających się nagle liści grążeli i ślizkich, prężnych ich pędów.
— Burek! Coś ty tam zwęszył, piesku? — odezwał się nagle młody, nieco zaspany głos.
Chociaż pytanie to wypowiedziane było cicho, jednak ten obcy milczącej nocy dźwięk wdarł się w nieruchomy, jakgdyby ciężki mrok i potoczył się nad rozlewiskiem jeziora. Posłyszały go wilki i już w popłochu, prychając głośno, zdążały do brzegu, aby ukryć się w haszczach.
Z zarośli olszowych wyszedł wysoki, barczysty, zapewne szesnastoletni chłopak i stanął na zboczu pagórka, rozglądając się wokół i nadsłuchując. Piesek umilkł i tulił się do nóg stojącego chłopca. Żaden dźwięk nie mącił teraz ciszy, bo nawet puhacz, czując bliski świt, zaszył się gdzieś do dziupli. Nad wodą wykwitły już pierwsze smugi mgły i snuły się nad trzcinami.
— Co cię tak zaniepokoiło, mały kundlu? — szepnął chłopak, podnosząc mordkę pieska i zaglądając w jego bystre, mądre ślepie.
Jakgdyby zrozumiawszy pytanie, Burek z wściekłem szczekaniem pomknął ku zaroślom nadbrzeżnym i znikł w nich.