Coś spostrzegła tam widać, bo, nie oglądając się już, popędziła naoślep, uchodząc dalej i dalej.
Nietylko jednak bystrooka wiewierka i czujny kos wypatrzyły drapieżnika, rozejrzał go również wśród butwiejącej leżaniny zaczajony w krzakach Jurek i, nie zwlekając, puścił w ruch taśmę.
Na okrytej mchem i białemi gąbkami kłodzie dębowej stało piękne zwierzątko. Ciemno-bure futerko okrywało zwinne, długie ciało jego z cienkim ogonem; żółta plama na gardle i śnieżno-biały brzuszek małego drapieżnika odcinały się wyraźnie na zielonem runie mchu.
Jurek poznał kunę, bo tyle razy śledził w zoologicznym ogrodzie jej wężowe, zawsze niespokojne i skradające się ruchy. Zwierzątko podniosło ostrą mordkę i, przebierając łapkami, wpatrywało się w gąszcz liści.
Kos, przekonawszy się, że dopiął swego celu, zerwał się z gałęzi i, przeleciawszy nad głową chłopca, wpadł w zarośle kryszyny.
Pod stopą Jurka trzasnęła sucha gałązka, a dźwięk ten spłoszył kunę. Przywarła do kłody i, niby wąż, bez szmeru ześlizgnęła się z niej i przepadła, jak kamień, wrzucony do wody.
— Niby rozpłynęła się w powietrzu lub wsiąkła w mech... — pomyślał Jurek, bardzo trafnie określając nieuchwytny ruch zwierzątka.
Szczęście sprzyjało mu. „Wykręcił“ około dwudziestu metrów taśmy i był pewien doskonałych zdjęć i to jakich?! Najtrudniejszych do wykonania i najdroższych, bo z natury!
— Dzikie zwierzęta na wolności, w zwykłych warunkach ich życia! — myślał chłopak. — Żeby zrobić dziesięć metrów filmu z tygrysem, panterą lub słoniem, amerykańscy operatorzy filmowi odbywają długie wyprawy, kosztujące setki tysięcy dolarów... Ja robię to samo z naszemi dzikiemi mieszkańcami puszczy, ale bez dolarów
Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.