nie tłukło się bezładnie w ciężko oddychającej piersi, głębiej wciągnął powietrze i, błyskawicznym ruchem zmierzywszy do zwierza, nacisnął cyngiel.
Charcząc i koziołkując w powietrzu, ryś spadł na ziemię, wił się i miotał, wyrywając całe szmaty darniny. Zrepetowawszy strzelbę, Wyzbicki podniósł ją do ramienia, lecz zwierz, jakgdyby poderwany niewidzialną siłą, wpadł w haszcze i przepadł w nich.
Stach długo nadsłuchiwał, lecz z gąszczu krzaków i traw nie dobiegł go żaden dźwięk.
— Albo się przyczaił, albo padł już — myślał młody myśliwy i, zaszedłszy z boku, ostrożnie przedzierał się przez gęstwinę. Rysia nigdzie nie znalazł. Plamisty kot zapadł się pod ziemię, zmienił się w parę i rozwiał się w powietrzu, jak sinawy dymek strzału karabinowego...
Stach nie wiedział, co ma począć. Podczas gdy stał, bezradnie rozglądając się dokoła, jakiś szybki cień mignął w krzakach, a gdy wypadł na małą polankę, Stach ujrzał rysia, który biegł, słaniając się i przypadając do ziemi.
Chłopak popędził za nim.
Ścigając już, spostrzegł, że ryś spłoszył dziki, które, skoczywszy do jakiejś kotliny, wyparły z niej lisa; dalej nieco, biegnąc naprzełaj przez zarośla oczeretów, chłopak spłoszył z żerowiska sarny. Pomknęły naoślep, tratując krzaki i miotając się w kniei.
Zziajany, nie mogąc złapać oddechu, Stach biegł za rysiem, czując, że wkrótce jednak zmuszony będzie stanąć, bo zabraknie mu sił do pościgu. Tymczasem ciężko ranny zwierz, zdawało się, odżył na nowo i migał centkowaną skórą, uchodząc coraz dalej. W tej ostatniej, zdawało się, chwili, Wyzbicki spostrzegł, że ryś zaczął zachowywać się dziwnie.
Podskoczył kilka razy na jednem miejscu, zwalił się nabok, lecz podniósł się i znowu biegł, oglądając się na swego prześladowcę i błyskając ślepiami. Pęd jego osłabł
Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.