Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

jednak znacznie i Stach wkońcu zbliżył się do niego na pięćdziesiąt kroków. Stanął i wziął rysia na muszkę, a gdy dotknęła lewej łopatki zwierza, — strzelił. Ryś podskoczył i padł bez ruchu.
Myśliwy pobiegł ku swej pięknej zdobyczy.
Kilka zaledwie kroków oddzielało go od rysia, gdy kot, zebrawszy resztki sił, zwinął się w kłębek i skoczył na wroga.
Był to ostatni wysiłek, — raczej chęć zemsty niż obrony, bo natychmiast runął na ziemię bez życia. Potężną łapą zdążył wszakże dosięgnąć piersi chłopca. Pod ciosem zakrzywionych pazurów, niby nożem rozpruta, pękła płócienna bluza, a z pod wyszarpniętego pasma skóry bluznęła krew.
Ostry, piekący ból zmusił Stacha do wydania głośnego, niemal rozpaczliwego okrzyku. Obawiając się nowego napadu rysia, chłopak wypuścił mu w głowę trzecią kulę. Zwierz nie poruszył się więcej. Nie było żadnej już wątpliwości — ryś nie żył.
Opuszczając strzelbę, Stach kolbą zawadził o ranę na piersi i znowu krzyknął z nieznośnego bólu.
W oczach zawirowały mu czerwone i zielone ogniki, a dziwna słabość w nogach zmusiła go usiąść na ziemi. Chwiał się i dygotał cały. W tej samej chwili posłyszał tupot nóg, trzask gwałtownie rozsuwanych krzaków i głośne, niespokojne nawoływanie
— Stachu! Staszku! Wyzbicki!
Chłopak poznał głos Jurka i odpowiedział mu słabym okrzykiem.
Po chwili przyjaciel był już przy nim i blady ze wzruszenia oglądał jego ranę i uspokajał:
— Głębokie zadraśnięcie... To bagatela, bracie!
W oczach Jurka miotał się jednak niepokój i serdeczne współczucie. Zrzuciwszy bluzę, podarł na sobie koszulę, zrobił z niej długi bandaż i, obejrzawszy się dokoła, pobiegł szukać wody. Namoczywszy w potoku szmatę,