Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

Marynia przygotowała wszystko na przyjęcie rannego.
Gdy chłopcy rozebrali Stacha i położyli go na posłaniu, dziewczynka przystąpiła do czynności sanitarjuszki, zalała ranę jodyną, przysypała kseroformem i czystym bandażem owinęła pierś. Ranny, łyknąwszy proszek aspiryny, pił wkrótce gorącą herbatę z kwasem cytrynowym.
Stach miał gorączkę, a dreszcze wstrząsały nim. Zaniepokojona tem Marynia nalegała, aby Wasyl czemprędzej pojechał do dworu i poprosił o przysłanie lekarza. Nie minęło jeszcze dwóch godzin, gdy przybył powóz, aby odwieźć chorego do pobliskiego miasteczka, gdzie znajdowało się ambulatorjum.
Administrator pisał, że gospodarz z rodziną wyjechał do Worochty, on zaś radzi przewieźć rannego do Lubieszowa, gdzie jego przyjaciel, lekarz, zaopiekuje się nim.
— Nie możemy puszczać Staszka samego w gorączce... — mruknął Jurek.
— Myślałam już o tem! — odpowiedziała Marynia. — Odwiozę Stacha i będę go pielęgnowała. Daj mi tylko trochę pieniędzy, braciszku!
Na tem też stanęło, gdyż wszyscy rozumieli, że dziewczynka lepiej zaopiekuje się chorym, niż chłopcy.
— A powracajcie nam rychło! — wołali, biegnąc za staromodną karetą, uwożącą Marynię i Stacha, owiniętego w koc.
Powóz, wyjechawszy na piaszczysty trakt, zginął im z oczu.
Smutni i niespokojni powracali chłopcy do obozu. Chcąc rozproszyć ciężki nastrój, Jurek spytał kolegi:
— Czemuż, Olku, tak krótko popasałeś na Stochodzie?
— Ba! — zawołał zawzięty rybak. — Cóż miałem robić? Cała rzeka na dziesięć bodaj kilometrów, zatłoczona, zapchana tratwami, że ani szpilki wetknąć! Spróbo-