— Wyobrażam sobie, jak musi być przyjemnie jechać tu bryczką! — zauważył ze śmiechem Olek, patrząc na dziury i wyłomy w grobli.
Wasyl machnął ręką i uśmiechnął się.
— Wiadomo — nasz „nakat“ poleski! — mruknął szyderczym głosem. — Ten to jeszcze mocny, na grubych leżakach oparty, ale są też i inne.
— Nasi chłopi związują bierwiona łykiem i wikliną i spuszczają na wodę, jak tratwę. Taka „droga“ trzyma się na wodzie, a ludzie chodzą po niej i nawet chwalą ją sobie!
„Nakat“ ciągnął się na cały kilometr, ale ledwie wyszli chłopcy na grząską drogę, zaczął się nowy — z belek oddawna przegniłych, mchem i trawą porosłych. Co krok napotykali wyrwy tak szerokie, że musieli je przeskakiwać, a na grubych dylach, które przechowały się jeszcze, stopy wpadały w rdzawą próchnicę.
— Ten „nakat“ — to Niemcy pobudowali — objaśnił Wasyl. — Kiedy wielka wojna aż tu się dotoczyła, — Niemcy nad Stochód zabrnęli i krwawe tu mieli bitwy z armją ruską...[1]. Zaczęli wtedy rąbać puszczę, wbijać grube pale w trzęsawisko i układać na nich „nakaty“ szerokie i mocne. Szły po nich tabory i ciężka artylerja... Teraz gniją i zapadają się nakaty niemieckie... Prędto trzeba będzie klecić nasze zwykłe, poleskie!
Powiedziawszy to Wasyl, splunął i westchnął, nie patrząc na chłopców. Nikt z nich na to nie odezwał się, więc dorzucił jeszcze z jakimś żalem w głosie:
— Ot tak i żyjemy, niczem jaźwce[2] w norach... Od świata topielą odgrodzeni, przez ludzi i Boga zapomniani...
Posłyszawszy te słowa, Jurek dotknął ramienia Poleszuka i powiedział: