Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

Gruszczyński gwałtownie podniósł głowę i powiedział z wybuchem:
— Ci z Warszawy i Krakowa powinni być dumni, że synowie ich budowali Polskę od początku!
Usiedli na skraju drogi i, posiliwszy się chlebem ze słoniną, ruszyli w powrotną drogę.
Wasyl zaproponował chłopcom, że poprowadzi ich przez las i błota Hrywińskie, gdzie, jak twierdził, zobaczą tyle kaczek, „ile piachu na trakcie“.
Poleszuk, jak się chłopcy przekonali, nie przesadził.
Przez błota biegła kładka z narąbanych pniaków brzozowych, niewidzialna zdaleka w wysokich zaroślach.
Nad bagnem miotały się wrzaskliwe czajki, a na rozlewiskach pluskały się kaczki. Barwne kaczory pływały osobno i co chwila, łopocąc skrzydłami, zrywały się i długo krążyły nad bagnem. Kaczki czemprędzej uprowadzały kaczęta w najgęstsze, niedostępne bajory i kwakały zachrypłemi głosami, zwołując do kupy rozpierzchłą młodzież.
Idąc wąską kładką i co chwila ślizgając się na niej, chłopcy ze zdumieniem przyglądali się szerokim kałużom, rojącym się od kaczek różnych gatunków. Poleszuk, wskazując tę lub inną ich gromadę, objaśniał:
— Ot tam, panicze, to — krzyżówki żerują, te — co bliżej nas pływają — to podgorzałki, a tamte, co się uganiają, bijąc skrzydłami po wodzie, — to czernice i cyranki. Patrzcie, patrzcie — dalej, koło sitowia, wypłynął i odrazu dał nura — gągol! Oho! Już schwytał wijuna i połknął..., a czarna łyska przygląda mu się teraz i zazdrości...
Z tataraków, gdzie z wody wystawały niewysokie kępy, zrywały się z głuchym krzykiem lub ostrym lamentem — duże, czarno-białe kuliki, rdzawe krzywodzioby, bitne bataljony, chyże w locie kszyki i zabawne, przewalające się wtył i wprzód biegusy głupie.
Chłopcy spostrzegli na tle sitowia, stojącą nierucho-