Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.



Rozdział X.
Z BIEGIEM RZEKI.

Pewnego wieczora po krótkiej naradzie w obozie czerwiszczańskim Jurek Gruszczyński oznajmił z odcieniem smutku w głosie:
— Trudno! Będę żałował naszego miłego Wasyla, obozu i jeziora, ale zadługo już tu siedzimy, więc jutro — w drogę!
Poleszuk, posłyszawszy to, zasmucił się i sposępniał.
Nawet Burek zrozumiał, zda się, bo podwinął ogon i zapiszczał. Chłopcy, nie zwlekając przystąpili do pakowania bagaży, Marynia zaś przyrządzała i rozdzielała zapasy żywności:
— Konserw pozostało nam zaledwie siedem puszek — zauważyła; — ale to — nic! Mam zato dwadzieścia dwie sztuki uwędzonych w naszym piecu linów i leszczy. Damy sobie z tem radę aż do Pińska, gdzie porobimy nowe zapasy!
Nazajutrz wczesnym rankiem Wasyl temi samemi wozami odwiózł nowych przyjaciół i ich kajaki na brzeg Stochodu i długo stał na brzegu, patrząc za szybko oddalającemi się barwnemi czółenkami. Gdy skryły się na zakręcie rzekł, westchnął ciężko i powrócił do koni.
Kajaki tymczasem, wyminąwszy długą kolej tratw, płynęły z prądem, coraz bardziej przyspieszając biegu. Jurek, wiosłujący w pierwszym kajaku, śpieszył się i nie