Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

pozwalał kolegom tracić czasu, pamiętając o przykrej nocy, gdy komary omal nie pożarły ich na Stochodzie. Spotykali często łodzie rybackie, a Poleszucy wypytywali ich o tratwy, aby zawczasu wyciągnąć więcierze, „mereże“ i inny sprzęt rybacki, aby nie uszkodziły ich bosaki flisackie.
Olek z ciekawością zaglądał do pływających przy brzegu skrzyń, a gdy jednemu z rybaków wspomniał o schwytanym na Czerwiszczu sumie, Poleszuk aż czapkę z głowy zerwał i zawołał po — swojemu.
— Takiego suma oddawna w naszych stronach nie widziano! Słyszałem ja o nim od kupca, co u nas ryby bierze. Drogo sprzedał on waszego suma, panoczku!
Lasy odchodziły coraz dalej i wkrótce znikły zupełnie.
Na obydwu brzegach ciągnęła się moczarowata równina — tak zwane „łuhy“. Są to bagna, porośnięte trawą i krzaki olch i łóz. Tam i sam wyłaniały się ciemno zielone kożuchy mchów; cieniutkie, karłowate sosenki lub krzywe, nikłe, omszone brzózki i osiki czepiały się ich szeroko rozrzuconemi korzeniami. Jednakże można też było spostrzec w oddali miejsca, wzniesione nieco nad jednostajną niziną. Były to „ostrowy“ — najczęściej piaszczyste pagórki, do których przylepiała się natychmiast wioska, czasem nawet z małą drewnianą cerkiewką o baniastych kopułach. Na zboczach i szczycie pagórków złociły się łany żyta i jęczmienia, a po nich niby fale biegły fioletowe i granatowe cienie. Na mokrych łąkach pasły się małe krówki różnej maści. Chociaż co chwila nogi ich grzęzły po kolana w bagnie, czuły się tu doskonale. Niektóre wchodziły do wody aż po szyję i z tępym wyrazem w oczach przeżuwały paszę. Minąwszy most koło Skupowa, ujrzeli dość niezwykłe widowisko. Czarna krowa wraz z cielakiem najspokojniej w świecie przepływała rzekę, zwabiona tam zapewne bujnieszą trawą, rosnącą na przeciwległym brzegu.