Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

Pastuszkowie z długiemi batami strzegli bydła. Szczekały kosmate kundle.
Marynia zwróciła uwagę, że mali Poleszucy nie próżnowali. Jedni trzymali pod pachami pęki prętów wiklinowych i pletli koszyczki, drudzy robili kobiałki i chodaki, posiłkując się innym już materjałem — łykiem.
Przed południem kajaki dopłynęły do miasteczka Lubieszów.
Turyści postanowili odwiedzić doktora, który, jak mówiła Marynia, „zacerował“ Stacha Wyzbickiego. Lekarz ucieszył się z przybycia gości i zaprosił wszystkich na obiad.
Częstując ich, opowiadał o Lubieszowie z pewnem rozrzewnieniem.
— Wojna ledwie, że nie zmiotła tego miasteczka z powierzchni ziemi. Mało już brakowało do tego! — mówił. — Gdy po skończeniu uniwersytetu przyjechałem tu, wydało mi się narazie, że nie wytrzymam w tej głuszy. Rozejrzawszy się jednak uważnie, zrozumiałem, — ile tu jest do zrobienia! Ludność biedna, coraz to nowe i niebezpieczniejsze wybuchają epidemje. Wszystko to tak mnie wzięło, że zabrałem się do pracy i nie myślę już o ucieczce stąd. Trzeba państwu wiedzieć (ale nie ceregielujcie się, moi drodzy, i weźcie jeszcze po kotlecie, bo z mizerją to dobrze smakuje!), że Lubieszów — to jedno ze starych miast polskich, których tyle tu jest po naszej stronie i za kordonem. Istniała tu szkoła O. O. Pijarów, w której przez czas dłuższy studjował nasz bohater narodowy — Tadeusz Kościuszko.
— Kościuszko?! — zawołał Olek.
— „Naczelnik w sukmanie“ urodził się na Polesiu, a jego domek w Mereczowszczyźnie przechował się do naszych czasów — objaśnił doktór. — I Romuald Traugutt był też Poleszukiem. Kraj ten wydał wielu ludzi zasłużonych!
Na takich rozmowach czas mijał szybko, wreszcie