Jurek dał znak, aby pożegnano gościnnego gospodarza. Doktór ucałował wszystkich, a, gdy już byli na ulicy, zatrzymał towarzystwo i zawołał:
— Poczekajcie tu na mnie chwilkę!
Szybkim krokiem skierował się do domu. Powrócił wkrótce, niosą jakąś skrzynkę i grubą książkę.
— Słyszałem od panny Maryni, że zamierzacie płynąć kanałem Ogińskiego, gdzie spotkacie się z najciemniejszymi Poleszukami. Nędza tam i bieda! Przyniosłem wam małą apteczkę i poradnik lekarski. Będziecie mogli niejednemu tam pomóc... Szczególnie panna Marysieńka, bo spostrzegłem, gdy doglądała Stacha, że posiada ona zdolności lekarskie.
Młodzież gorąco dziękowała poczciwemu doktorowi, a Marynia serdecznie go wyściskała. Rozstawszy się z nim, popłynęli dalej, a Jurek pokrzykiwał głośno:
— Raz, dwa... Raz, dwa!
Wkrótce nabrali takiego rozpędu, jakgdyby zamierzali pobić światowy rekord, i w półtorej godziny potem wypłynęli już na Prypeć. Trzymając się głównego prądu, posuwali się szybko naprzód.
Rzeka rozgałęziała się, tworząc odnogi i przyjmując wpadające do jej koryta drobne rzeczki i potoki, płynące powoli i leniwie. Brzegi błotniste i niskie przechodziły w bagnistą równinę. Wysokie trawy, sitowie, gdzie niegdzie — zarośle osik i wiklin nadawały jej najzwyklejszego dla moczarów poleskich wyglądu. Rzadkie zagrody wieśniacze tkwiły na miejscach suchych, gdzie z pod torfów i nigdy nie wsiąkającej w ziemię „niecieczy“ występowały piachy, które niegdyś złożył tu lodowiec, przez długie wieki potężną skorupą okrywający całą kotlinę, czyli tak zwaną „nieckę“ poleską.
Małe i duże kurenie stały tuż nad brzegiem. Obijanki i czubarki leżały wyciągnięte na grząskie, czarne torfy z rzuconemi na nie kładkami. Suszyły się sieci i więcierze, rozwieszone po krzakach.
Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.