Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

gałęzie. Po chwil z tegoż kurenia wynurzyły się dwie skulone postacie chłopaków i, mrużąc oczy, rozglądały się wokoło.
— Brr... — wzdrygnął się jeden z chłopców. — Zimno...
Wasyl błysnął zębami w uśmiechu i powiedział wesołym głosem
— U nas tu zawsze tak — w nocy zimno, w dzień — skwar! Wiadomo — błota i woda!
Chłopcy zbliżyli się do ogniska i, wyciągając nad niem ręce, wygrzewali się z zadowoleniem.
— Gruszczyński zaspał... — szepnął jeden z nich, spoglądając w stronę mniejszego szałasu.
— Zmachał się wczoraj, wiosłując cały niemal dzień, mój Staszku! — odpowiedział drugi z wyrzutem. — Nam już ręce poodpadały, a on ciągnął za wszystkich... Dobrze jeszcze, że nie wypadło nam znów zanocować na kajakach, bo chyba do reszty zżarłyby nas te przebrzydłe komary!
Staszek ożywił się nagle i, coś sobie przypomniawszy, zawołał:
— Widziałeś, Olku, te bagna? Jak okiem sięgnąć — niska trawa na grząskiej, wodą okrytej ziemi... Ani rusz wyjść na brzeg! Jurek spróbował i zapadł się po pas. Ledwie się wygramolił z topieliska!
— Otóż to! A ty powiadasz — zaspał! Zasłużył sobie chyba na wypoczynek?! Napracował się biedak!
Wasyl, słuchając tej rozmowy przyjaciół, uśmiechał się chytrze aż wreszcie się odezwał:
— Wy spaliście, a on, ledwie Burek warknął na wilki, już wyszedł i słuchał, czy co wam nie grozi... Taki niczego nie zaśpi! Ho, ho!
W tej samej chwili z kurenia wyszedł i stanął, przeciągając się i uśmiechając wesoło, ten, o kim mówiono przy ognisku.
— Dzień dobry czcigodnemu towarzystwu! — zawo-