Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

Minąwszy młyn, przy którym stało kilka fur naładowanych deskami, niby złoto lśniącemi na słońcu, kajakowcy ujrzeli nieduże, zupełnie okrągłe jeziorko, połyskujące w otoku gęstych trzcin. Czeredy rybitw, rozkrzyczanych, miotających się w powietrzu, przenosiły się nad zaroślami i nad zwierciadłem jeziorka.
Prypeć robiła gwałtowne zwroty. Za jednym zakrętem przed turystami błysnęło szerokie rozlewisko.
Olek wydobył mapę Polesia i, spojrzawszy na nią, zawołał:
— Jezioro Nobel!
Kajaki wypłynęły na jezioro. Ze wszystkich stron otaczały je pagórki, od północno-zachodniego brzegu wybiegał daleko wąski półwysep, gdzie stały jakieś budynki.
Chłopcy popłynęli ku nim, gdyż słońce zapadać już zaczęło za pagórkami; powierzchnia jeziora ściemniała nagle, a zimniejszy powiew przypomniał o zbliżającej się nocy.
Ledwie kajakowcy przybili do brzegu, zatłoczonego łodziami rybackiemi, gdy otoczył ich tłum mieszkańców. Kierownik szkoły powszechnej, dowiedziawszy się, że są uczniami, zaprosił ich do siebie. Kilku chłopców wyładowało kajaki, wciągnęło je na drewniany pomost i zaczęło okrywać płótnem, gdyż nadciągała chmura, przepowiadająca deszcz.
Nauczyciel, prowadząc gości do domu, pokazał im schronisko turystyczne, a potem miejsce, gdzie stał niegdyś warowny zamek litewski.
Jurek uważnie rozglądał się po miasteczku.
Mała to była mieścina, zaludniona przeważnie przez rybaków. Mieszkańcy witali przyjaźnie nauczyciela i przyglądali się życzliwie przybyłym podróżnikom.
Gdy chłopcy i Marynia umyci i przebrani weszli do schludnego pokoju gospodarza i przywitali się z jego żoną, naczyciel pokazał gościom zardzewiały topór bo-