Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

jowy, groty strzał i odłamek hełmu, wykopane podczas budowy szkoły.
— Te strzały i topór należały niegdyś do wojowników litewskich, ten „szołom“, czyli hełm, nosił jakiś poległy tu ruski drużynnik. Można tu byłoby zapewne znaleźć niejeden jeszcze przedmiot, pamiętający owe krwawe czasy zmagań Litwy z kneziami ruskimi!
Podczas kolacji kierownik opowiedział swoim młodym gościom, że Poleszucy chętnie uczęszczają do szkoły i są wdzięczni Polsce za oświatę, chociaż, niestety trudno jest tymczasem przyciągnąć dziatwę włościańską z okolicznych wiosek.
— Proszę tylko pomyśleć — mówił nauczyciel, — za pagórkami, otaczającemi Nobel, ciągną się niedostępne niemal „nietry“, wśród których na małych „ostrowach“ leżą osiedla. Na wiosnę tylko, gdy Prypeć rozlewa szeroko i tworzy ogromne jezioro, ludzie dopływają łodziami do Lubieszowa, a nawet do Pińska, aby coś sprzedać i kupić, a potem znów na półroku do jesieni, a czasem i na cały rok, do następnej wiosny, niby borsuki w norach siedzą pośród swych bagien, świata Bożego nie widząc!
— Czemżeż się trudnią ci biedacy? — spytała Marynia.
Nauczyciel zapalił papierosa i odpowiedział:
— Zarabiają nawet wcale nieźle na obfitych połowach ryb i na spławie drzewa z lasów nadleśnictwa Białociołkowskiego i rozległego majątku Mutwicy. Rzeczki Nożyk, Woroteć, Gniła Prypeć i Styr — pozwalają Poleszukom-flisakom wyciągać drzewo ku Prypeci.
— A potem co z niem robią? — dopytywała się dziewczynka.
— Potem? Zbijają tratwy i płyną dalej. Flisacy dostarczają drzewa na tartaki i fabryki dykty i zapałek w Pińsku. Inni pędzą tratwy przez kanał Królewski na Bug i Wisłę. Te dochodzą aż do Gdańska...