Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

— To prawda! Trzeba będzie zacząć...
Marynia chciała jeszcze coś poradzić Poleszukowi, lecz nie zdążyła, bo Jurek, który siedział już w kajaku, zawołał:
— Maryniu, spiesz się! Musimy płynąć, bo pozostał nam spory jeszcze szmat drogi do Pińska...
Dziewczynka pożegnała Poleszuków, poczem zapakowała swoją „medycynę“ do worka i usadowiła się w kajaku.
Znowu płynęły biało-niebieskie czółenka, trzymając się brzegu. Wiosła migały nad powolną i ciemną tonią rzeki. Młodzież wiosłowała w milczeniu, zasłuchana w cichy szmer wody i rozśpiewane w krzakach ptaszęta.
Ćwierkał pokrzywniczek — mały i ruchliwy, jak szara kulka; dzwoniła olszanka leśna; wywodziła swe prościutkie tryle sikora błotna; popiskiwały biegające pod brzegiem pliszki. Na olszynie, kołysząc się na cienkiej gałęzi, błyskała barwami tęczy wspaniała kraska. Zapatrzony w wodę, nieruchomy, jak sztywny liść, tkwił na wystającym korzeniu osiki połyskliwy, złocisto-zielony zimorodek.
Wszystko żyło w jakiejś promiennej radości i szczęśliwości bezmiernej.
Udzieliła się ona i młodym wioślarzom.
Szybciej i sprawniej zamigotały w powietrzu lekkie wiosła, a po chwili rozległ się głos Stacha Wyzbickiego. Śpiewał, a wkrótce przyłączyli się do niego wszyscy.
Nad rzeką popłynęła beztroska, kipiąca życiem piosenka polska i pobiegła daleko, hen — ponad „łuhami“ i oczeretami aż oparła się o czarną ścianę dalekich zarośli olszowych.
— Hej, hej! — przerywając śpiew, zawołał Jurek. — Niema już Prypeci, moi mili, wpłynęliśmy na rzekę Strumień. Jest to dalszy ciąg Prypeci, lecz Poleszukom podobało się nazwać ją w tem miejscu i aż do Pińska — Stru-