Jurek, dobrze poinformowany przez kierownika schroniska i mając przed sobą mapę, prowadził wyprawę. Marynia pomagała mu uczciwie, wiosłując starannie. Płynęli pomiędzy ścianami sitowia i trzcin. Na wyższym brzegu rosły duże drzewa, a w cieniu ich stały niziutkie chatki o strzechach trzcinowych i płotach, splecionych z prętów olszowych i brzozowych. Na brzegu leżały przegniłe „duszehubki“ i „obijaniki“[1], inne kołysały się na wodzie, uwiązane do palów, wbitych w muliste dno.
Gromadki dzieci pluskały się w rzece i skrawkiem sieci łapały jazgorze i wijuny.
Baby, obojętne na wszystko, co się działo wokół, prały bieliznę, kłóciły się i plotkowały.
Mężczyźni pracowali na przeciwległym, niskim brzegu. Wycinali pręty do robót koszykarskich, zdzierali korę na postoły i „króbki“[2], kosili trawę, doglądali bydła, pasącego się na „nietrach“ po brzuch w wodzie, brnęli po rozlewiskach z „łatami“[3] i „wołokiem“[4], chwytając ryby w tatarakach i sitowiu.