Strona:F. A. Ossendowski - Wańko z Lisowa.djvu/332

Ta strona została przepisana.

wiastka, wiotka, obliczem piękna, modrooka, jak owe rusałki, mamiące w strugach rzecznych przy blasku miesiąca, jak dawne boginki leśne. Twarde dłonie starca ze łzami całować zaczęła, szepcąc:
— Dziedziu! Dziedziu miłowany!
Ożóg znowu oczami błysnął i na Wańka wzrok skierował:
— Hę? — mruknął.
— Małżona moja, Jolanta, krzestna córa świętej knegini Jadwigi, z błogosławieństwa macierzy żona moja, pani na Lisowie! — rzekł głośno, radośnie młody rycerz.
— Kiegdy prasnę, sto kościołów!... — zawołał zdumiony starzec, — lecz się sam pohamował i szybko poszedł do dworu, rzuciwszy poza siebie:
— Ożydajcie tu przed bramą, rychło nazad będę!
Wkrótce powrócił, postukując koszturem i prowadąc za sobą siwego sługę, Wrzoska, z pachołkami, niosącymi obraz święty, kądziel, żyto, chleb i sól, miecz i ciężki pęk kluczy.
Poważny i skupiony, oddał starzec miecz Wańkowi, mówiąc:
— Na władanie szczęśliwe, na obronę sadyby i ziemi całej Piastowej od Siewierzy do półdnia, od wschodu do zachodu.
Później klucze i chleb podał młodej pani na Lisowie i rzekł:
— Na władanie dobrem wszelakiem, na snażną pieczę nad niem, na strażę nad ogniskiem...
Potem prawicę kądzielą lnianą owinąwszy, prowadził młodych do domu, mrucząc: