Przed wyjazdem Ratimow skinął na wygnańca i nieznacznie wymknęli się razem do lasu.
Zatrzymawszy się w gąszczu, dotknął ramienia Polaka i szepnął do niego:
— Codziennie będę się modlił za was, panie... aż do śmierci, boście nas uratowali, przygarnęli i niczem — ani słowem, ani spojrzeniem nie okazaliście mi pogardy i nienawiści za krzywdę, którą wam nieraz wyrządzałem!..
— Uratowałem człowieka — brata i bliźniego, w moim zaś domu widziałem w was gościa, setniku, — spokojnym głosem odpowiedział Łoski. — Taki jest nasz obyczaj polski!..
Ratimowowi łzy nagle błysnęły w oczach. Pohamował jednak wzruszenie i, pochylając się niżej, szeptał dalej:
— Postanowiłem dopomóc wam w ucieczce stąd... Bez pieniędzy nie uciekniecie jednak, a ja ich nie mam... Słuchajcie tedy, a ważcie każde moje słowo, pytajcie, czego nie zrozumiecie, bo od tego może zależeć będzie wasze życie!..
Długo potem rozmawiali i naradzali się kat i gbur Ratimow i młody wygnaniec polski.
Kozak coś kreślił na śniegu i raz po raz powtarzał:
— Poznacie tę ścieżkę!.. Sosna, rozłupana przez piorun... kładka przez rdzawy potok... Zaciosy na brzozach... no i o jakie trzy wiorsty dalej... Czerwone Skały... Tam, w suchem łożysku kopać należy... Złota tam, co lodu!.. Gdy wykopiecie, ile trzeba, przekradajcie się do mnie drogą, która na Mureń biegnie... Już ja sporządzę dla was paszport... taki, że policja salutować wam będzie, a gdy otrzymam od was z domu list, wtedy raport do gubernatora napiszę, że zmarliście na wygnaniu...
Łoski z wdzięcznością spojrzał na setnika i zawołał z wybuchem: