Strona:F. A. Ossendowski - Złoto czerwonych skał.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.
21

mi drabami wszystko jest możliwe i trzeba być przygotowanym na wszelkie niespodzianki!
W ciągu następnych dni, opracowując i układając plan przyszłych robót, Łoski niespodziewanie zdobył sobie sprzymierzeńców spośród niesfornej i dzikiej bandy włóczęgów.
Włóczykij — siwy, chudy starzec, sterany ciężkiem, nędznem życiem poszukiwacza złota, idąc po drzewo na ognisko, uległ wypadkowi.
Rąbiąc brzozę, nieostrożnie zwalił ją na siebie.
Drzewo, padając, przygniotło mu i złamało nogę.
Wśród zdziczałych i okrutnych byłych aresztantów nie są znane ani koleżeństwo, ani współczucie.
Biedak leżał w szałasie głodny i cierpiał niewymownie. Wiedział, że jeżeli nie wyzdrowieje, to zginie, opuszczony przez przypadkowych i obojętnych towarzyszy.
Łoski dopiero nazajutrz dowiedział się o wypadku ze starym Włóczykijem. Poszedł więc do niego, obejrzał mu nogę i, zrobiwszy dobry, staranny opatrunek, nakarmił i napoił chorego.
— Źle jest, — skarżył się Włóczykij, — nie będę mógł pracować i nie zdobędę złota...
Łoski uspokoił go, mówiąc, że za dwa tygodnie noga mu się zrośnie.
— Dwa tygodnie! — jęczał starzec. — Ilebym przez ten czas mógł złota wykopać!
— Podzielę się z wami swoją częścią! — pocieszył go Łoski. — Leżcie tylko spokojnie...
Stary Włóczykij zapłakał nagle:
— Panie! Panie! — łkał. — Poraz pierwszy ktoś pożałował mnie i zaopiekował się mną! Toteż wierny będę panu, jak pies... gardło za was każdemu przegryzę...

Długo jeszcze mówił coś i przysięgał, lecz Łoski nie słuchał go, myśląc o tem, że dobrze byłoby przenieść chorego do swego szałasu... lepiej — dla Włóczykija, lepiej też i — dla niego samego...