Strona:F. A. Ossendowski - Złoto czerwonych skał.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.
23

jej pomocy, możecie na mnie liczyć w każdej przygodzie!
— Dziękuję wam! — ucieszył się Łoski, wyciągając do niego rękę. — Obyście tylko nie zapomnieli obietnicy...
— O, nie! Moje słowo — kamień! — odparł poważnie.
Pewnego dnia Łoski oznajmił, że plac jest już dostatecznie przygotowany, a maszyna — w porządku. Rozpoczęto więc pracę nad wydobywaniem złotonośnej ziemi i wymywaniem z niej drogiego metalu.
Kopano ziemię i wrzucano ją do kotliny w skałach. Potok wody rozbijał ją i unosił ze swym prądem do koryta, gdzie ciężkie złoto opadało, spotykając na jego dnie przegrody.
Każdego wieczora zbierano zgromadzony na dnie maszyny drogi metal i dzielono na równe części. Ilość złota, posiadanego przez każdego ze spółki, rosła z dnia na dzień.
Pewnej nocy, śpiący twardym snem Łoski przebudził się nagle. Włóczykij szarpał go za ramię i wołał:
— Tam na dole coś się dzieje! Zabijają się sami, czy ktoś na nich napadł!
Łoski zerwał się z posłania, schwycił rewolwer i wybiegł z szałasu. Burek, ujadając wściekle, towarzyszył mu.
W obozie uciszyło się trochę. Od czasu do czasu rozlegały się tylko ciężkie przekleństwa i jęki.
Łoski dopadł ogniska i przy jego czerwonych blaskach ujrzał Szydła, który leżał związany i skrwawiony, a Kruk, klnąc ohydnie, ciężkim butem kopał go w głowę.
— Zostaw go w spokoju! — krzyknął Polak. — Co się stało? Niech mówi Wilk!

Okazało się, że Szydło odsypał z worka Kruka część złota i zakopał je do ziemi. Spostrzegł to Kamień i wszczął awanturę, która zakończyła się ciężkiem pobiciem złodzieja.