świerkowy, przez który biegła ścieżka z obozu do szybu.
Łoski szedł nią bez celu, o niczem nie myśląc i palcami ściskając sobie skronie.
Podniósł głowę, posłyszawszy cichy szelest w haszczach.
— Wilk, czy lis? — mignęła mu myśl, lecz w tej samej chwili w powietrzu gwizdnął kamień, a tak blisko od jego głowy, że silny prąd powietrza wionął na niego.
Nie namyślając się długo, przykucnął pod krzakiem i nadsłuchiwał.
Nic nie mąciło ciszy nocnej, chyba tylko żaby rechotały woddali i z cichem cykaniem krążyły, łapiąc komary i muszki, drobne nietoperze północne.
Oglądając się ostrożnie, Łoski powrócił do szałasu i resztę nocy przemyślał nad nieoczekiwanem zajściem, które groziło w jego powagę i narzuconą całemu bractwu władzę. Nie wiedział jednak, w jaki sposób wprowadzić dawny ład i posłuch.
Zwyczajny przypadek przyszedł mu z pomocą.
Pewnego razu śpiącego młodzieńca obudziło ujadanie Burka. Wyszedłszy z szałasu, Łoski ogarnął wzrokiem całą równinę i wąwóz. Nikogo jednak nie spostrzegł i nic nie wzbudziło w nim podejrzenia. Stanął więc na szczycie pagórka i zamyślił się o oczekującej go wkrótce niebezpiecznej podróży przez Syberję.
Wyrwał go z zadumy jakiś głuchy, przeciągły huk, a po chwili głośne, rozpaczliwe nawoływania. Poznawszy głos Szydła, dobiegający od strony szybu, Łoski obudził Włóczykija i wraz z nim pobiegł na miejsce robót.
Zatrzymali się przed ciemnym otworem, prowadzącym do galerji podziemnej.
Pełne bólu i przerażenia krzyki dobiegały z jej głębi.
— Pocóż to Szydło poszedł w nocy do kopalni? — zadał pytanie Łoski.