Strona:F. A. Ossendowski - Złoto czerwonych skał.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.
6

Wilki szalały. Wycie ich urwało się nagle i przeszło w głuche, ochrypłe szczekanie i wściekły skowyt.
Wyczuł to piesek wygnańca, bo przykucnął tuż przy jego nogach i, drżąc na całem ciele, jeżył sierść na karku i warczał cicho.
— Coś się tam dzieje, mały Burku, ale co? — zapytał go Łoski, wsłuchując się w pogmatwane zgiełkliwe odgłosy wilczego koncertu.
Piesek uniósł mądry łeb i pisnął cieniutko.
I znowu dobiegł Łoskiego huk dalekiego wystrzału, a po nim natychmiast drugi i trzeci. Przebiły się one poprzez skowyt i szczekanie wilków i pobiegły ponad tajgą, unoszone przez echo — dalej i dalej.
Umilkły wilki i znowu zapadła cisza, jakaś groźna i złowroga, a wtedy stojący na skraju lasu człowiek usłyszał daleki, ledwie uchwytny, rozpaczliwy krzyk, z ludzkiego wydobywający się gardła:
— Na-a-po-o-mo-oc! Na-a-a po...
I znowu jeden po drugim dwa strzały...
Łoski drgnął mimowoli, gdyż zrozumiał już wszystko: i to, że wilki napadły na człowieka, jadącego drogą, i to, że odpędzał je strzałami z rewolweru, i wreszcie, że osaczyły go ze wszystkich stron, więc, broniąc się, wypuścił ostatnie dwie kule.
— Tak, tak! — mruczał wygnaniec. — Strzelił sześć razy, a teraz zginie, chyba, że zdążył schronić się na drzewo...
Rozważanie to przerwało mu nowe wycie i skowyt wilków, ich głuche i złe ujadanie.
Nie myśląc już teraz o niczem poza tem, że gdzieś ginie człowiek, Łoski wbiegł do chaty, porwał strzelbę z ładownicą, zatknął siekierę za pas i, przyczepiwszy krótkie, szerokie narty syberyjskie, dobre dla biegu w lesie, szybko ruszył na pomoc nieznajomemu, sunąc wydeptaną przez siebie ścieżką, którą wczoraj jeszcze przebiegał, aby obejrzeć pułapki, zastawione na kuny.

Mknął, nadsłuchując i starając się domyśleć, co się dzieje w tej chwili na drodze, skąd dochodziło coraz