mian-Skarżyński. — Myślałem, że z garłacza ktoś wpobliżu wypalił... Znałem ja w Gdańsku, waszmościowie, pewnego kupca bursztynów, który to...
— Do setni, waszmościowie! — przerwał mu spokojny, rozkazujący głos rotmistrza. — Jak się ściemni — wychodzić!... Znaki dawać krótkie i zaraz ognie przygasić... Waść, panie setniku Skarżyński, pana Walewskiego po zachodzie słońca zastąpisz w wąwozie i trzymać się w nim będziesz, aż pismo ode mnie dostaniesz. Przez dni kilka gorąco ci będzie, ino trzymaj się, trzymaj się na miły Bóg, bo od ciebie siła zależeć będzie!
Pan Pomian-Skarżyński szablą trzasnął i rzekł:
— Moi Wielkopolanie sprawy nie pokpią! Ja — też!
— Bene! — zawołał pan Andrzej. — Do setni, waszmościowie, a sporządźcie się do pochodu cicho, aby nikt nic nie zmiarkował... Czołem!
— Czołem! Czołem! — powtórzyli setnicy i odeszli, mocno weseli, buńczuczni, a bardzo tajemniczy.
Tejże nocy pan Skarżyński narobił straszliwego hałasu w wąwozie pod Gizą. Ludzie jego, korzystając z ciemnej nocy, kryjąc się za kamieniami i urwiskiem potoku, parli jak wściekli na szaniec, broniony przez hajduków, prażyli z rusznic, prochu nie szczędząc, wyli i hałłakowali tak, że sam Rakoczy i nowo przybyły dla obrony Gizy pułk piechoty pod grafem Jerzym Seczenim nadbiegli z pomocą.
Zgiełk osłabł dopiero o świcie, lecz ludzie pana Skarżyńskiego zdążyli przez noc tak blisko podejść do szańca, że żaden hajduk nie mógł już głowy ponad wał wytknąć. Natychmiast leciała chmara strzał i buchały rusznice, zmiatając śmiałka.
Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/106
Ta strona została przepisana.