Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

Ten i ów z pastuchów już szablę dostał albo rusznicę i przy wojsku, jako ciura zwykły, chadzał.
Przy tonach setnikowych skrzypiec śpiewał dźwięcznym, potężnym jak dzwon głosem pan Kruszewski, junak młody, czarniawy i rozrosły, a że znał mowę węgierską i słowacką, więc szybko przejął śpiewki pastuchów, po swojemu je zmienił tak pięknie, że aż łzy wyciskał, albo porywał wesołością, co w nim, jak w saganie wrąca piana, burzyła się i kipiała.
Pan Chomiczewski zaś, gdy przyjaciele nagrali się i naśpiewali, patrząc na czerwone języki watry,[1] opowieści snuł, raz smutne, to znów tak ucieszne, że pastuchy i towarzysze za boki się łapali i tarzali z rykiem po trawie. Uczony bowiem był to młodzian, a na rzecznika się kierując, umiał kota ogonem obrócić, słuchacza zwieść, otumanić, ogłupić, aż go zostawiał na bezdrożu z gębą rozdziawioną, na której napisane było wyraźnie:
— A to chwacki wesołek! Ależ wywiódł mnie w pole... durnia!
Cała ludność Spiszu polubiła młodych setników, to też gdy rotmistrz z dalekich wierchów ogniami nakazywał postój, odwiedzali towarzysze wsie spiskie, grali, śpiewali, wybijali hołubce, pili śliwowicę ognistą i wino, które, jak powiadał pan Chomiczewski, „myszką należycie i zacnie trącało“, płacili za wszystko hojnie, a na zabawach i na weselach chłopskich częstowani i podejmowani gościnnie używali, jak mogli i umieli.

Młode parobczaki do ich szeregów się rwały ochoczo; zachwycone skrzypeczkami dziarskiego setnika,

  1. Ogniska.