Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/120

Ta strona została przepisana.

kami sypał na prawo i na lewo, a oczkami czarnemi łypał ku krasawicom spiskim, zarumienionym, szczęśliwym i roześmianym.
Bawił się też i rotmistrz zwycięski, lecz ujrzawszy, jak chytry pan Chomiczewski oczy przewraca w tańcu i do piersi szerokiej przytula strojną i rozanieloną dziewuchę, zatroskał się i w smutek wielki wpadł.
— Gdzieś ty, nieboże najmilejsza, Baśko moja umiłowana? Czy aby myślisz o mnie? czy tęsknisz? czy wiernie mnie w pamięci swojej masz?
Odszedł i usiadł na uboczu z oczami, tęsknoty i miłości pełnemi.
Spostrzegł to rozbawiony imć pan Biernacki i rzekł do towarzyszy mrukliwie:
— Hej! Rotmistrz zabawę psowa! W tęsknicę popadł.
— Pewno do panny Barbary Wolskiej myślą odbiegł — zauważył pan Piotrowski. — Bo też jest do kogo wzdychać! Okrutnie urodziwa białogłowa, aż oczy rwie!
— Ej, nic po tem dla rycerza! — wołał podchmielony pan Biernacki. — Tęsknić do dziewuchy — furda! Nie jedna, to druga, aby wesoła i przylepna. Czy źle mówię, Chomiku?!
— Masz rację, Biernat, ale opój... też! — odpalił pan Chomiczewski, mrużąc filuternie oczy czarne i gładząc zjeżoną, bujną czuprynę.
— To ja — opój? — pytał pan Biernacki i wąsy nastroszył. — Mów!
— Nie! — zaśmiał się przyjaciel. — Ty tylko masz rację...
— Nie rozumiem, gadaj wyraźnie! — wrzasnął setnik i jelca szabli dotykać począł.