Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/134

Ta strona została przepisana.

Wkrótce ustawili się w pięć hufców siły równej i na jękliwy odgłos piszczałki ruszyli naprzód.
Na czele, na rudym, grzywiastym bachmacie jechał mąż młody, acz dorodny, nad podziw rozrosły i barczysty. Czapkę lisią, uszastą, zdjął z głowy i, odgarniając spływające mu na czoło kosmyki włosów, wzrokiem starał się przebić mrok nocy a ujrzeć to, do czego tęskniła i rwała się dusza młoda, junacka.
Woddali, tu i ówdzie migały ognie w domach dużego, cudnego miasta, jakiem już wówczas był Wiedeń — stolica dumnych, przewrotnych Habsburgów, cesarzy chrześcijańsko-katolickich.
Jadący na czele pierwszej setni, młody, o dziarskiej twarzy i płowych wąsach młodzian nagle stanął w strzemionach i zaśpiewał:

Hej, żołnierska duszo miła,
Tułaj się po świecie, aż cię zje mogiła...

Gdzieś z dalszych szeregów odpowiedział mu inny głos, dźwięczny, jak dzwon:
— Cichaj, Biernat! Ja ci zaśpiewam inaczej!
Urwał, a po chwili rozległa się śpiewka rzewna:

Nie dla złota i turkusów worka,
Nie dla swawoli, uciech i zabawy,
Rycerska krwawa orka —
Dla ojczyzny, ludu i dla sławy...

Jeszcze dalej, gdzieś z głębi mroku, doleciał okrzyk wesoły:
— Ładnieś to sobie, waść, panie Kruszewski, ową śpiewkę ułożył! Zacniejszej chyba w całym regimencie nie znajdziesz.