Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/135

Ta strona została przepisana.

— Hej, Chomiku, co tam ględzisz na koniku? — spytał setnik Biernacki głosem drwiącym, zaczepnym.
Po szeregach przebiegł śmiech i zamarł woddali.
Słyszał to junak, jadący na rudym bachmacie przed całem wojskiem, westchnął głęboko i szepnął cicho, cichutko:
— Bywaj szczęśliwa, miłowana Basieńko!
Wstrząsnął ramionami, niby brzemię ciężkie zrzucił z siebie, prychnął i, do jadącego tuż za nim nieskładnego, kanciastego, bryłowatego człowieka twarz obróciwszy, rzekł raźnym, prawie już beztroskim głosem:
— No i cóż, Michałko, znowu na pranie śpieszymy?
Pachoł bary podniósł, aż mu głowa w nich zniknęła, i syknął:
— Pfy!
Tej nocy rotmistrz Andrzej Lis, z sumieniem rycerskiem w zgodzie, mijał Wiedeń i, porzucając ukochaną w obcej krainie, na nowe trudy bitewne podążał, albowiem wierzył, iż:

Nie dla złota i turkusów worka,
Nie dla swawoli, uciech i zabawy,
Rycerska krwawa orka, —
Dla ojczyzny, ludu i dla sławy.



Rozdział X.
Dopust Boży.

Pomiędzy starem Brnem a Ołomuńcem, gdzie niegdyś Czesi pod wodzą króla Wacława w wieku XIII mieli krwawe spotkanie z najeźdźcami tatarskimi, — w listopadzie r. 1619 dziać się zaczęły rzeczy dziwne, zgoła niepojęte.