Chciał tem Hohenloe przeciwko Polakom gniew ludu zwrócić i rękami jego wytępić wroga do nogi, wiedząc, że najstraszliwszą jest wojna z narodem, do rozpaczy doprowadzonym.
Oczekiwał więc z niecierpliwością i radością ponurą zamieszek i wybuchów, jakie wynikną po uniwersałach jego w kraju, pomiędzy Marchą a Tają leżącym.
Mijały jednak dnie, a nic nowego się nie przydarzyło.
Nie mogło też nic szczególnego zajść, albowiem lisowczyki, dowodzeni przez młodego rycerza — pana Andrzeja Lisa, nietylko nie wyprawiali żadnych okrucieństw, nie puszczali z dymem świątyń, nie znęcali się nad ludnością i nie „żłopali żywej krwi“, lecz nawet łupu nie brali po miasteczkach i wsiach, gdzie popasali; zdobywszy zaś pomniejsze zameczki szlacheckie, oddawali je okolicznym wieśniakom, przez panów swoich do samej ziemi ugiętym.
Pobiwszy starego pułkownika Szaufena, zdobył pan Andrzej niewielką, a obficie przez kupców niemieckich zaopatrzoną we wszelki towar mieścinę — Wiszawę, lecz pobrał w niej tylko saletrę, siarkę, ołów i cośniecoś ze skór, bo obuwie i siodła ludzi z pod łuńskiej chorągwi ucierpiały mocno w długim pochodzie; resztę zaś dobytku kazał na rynek zwozić i rozdawał wieśniakom okolicznym i biedniejszym mieszczuchom, mówiąc do nich, że Polacy przybyli do cesarstwa, aby sprawiedliwość ustalić, dumnych poniżyć, nędznych i skrzywdzonych za mękę ich i ucisk wynagrodzić.
Wiedział o zdradliwych uniwersałach księcia młody rycerz i śmiał się, widząc, że, gdy po bitwie lub podjazdach powracali lisowczyki do swego obozu, ukrytego
Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/137
Ta strona została przepisana.