Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/152

Ta strona została przepisana.

żeli będziesz mi wierny — nie pożałujesz, bo hojnie wynagrodzę!
Chłopak skłonił się rycerzowi do kolan i odparł rezolutnie:
— Chytrym ci ja, jaśnie panie, ino przewrotności w duszy nie noszę, bo panów swoich miłuję wiernie...
Pan Andrzej nic na to nie odrzekł. W milczeniu wyszedł i na placyku przed domem, gdzie stał Michałko Drzazga z końmi, na kulbakę wskoczył, rzuciwszy wachmistrzowi mimochodem:
— Słysz, siła mi na tym pachole-Jurku zależy. Pomnij o tem i w przyjaźni żyjcie!
— Pfy! — parsknął Drzazga, ponurym wzrokiem obrzucając drobną postać nowego sługi, lecz ten, nie zwracając uwagi na nieprzychylne spojrzenie wachmistrza, odparł cichym, bardzo pokornym głosem:
— Nasłyszany jestem o mocy i cnocie imć pana wachmistrza; z radości tchu złapać nie mogę, iż z nim społem na wiernej służbie jaśnie pana pozostawać będę!...
— Hm... — mruknął Michałko i pomyślał: — Ćwik, cwaniak, szczwana liszka, śliski, jak wjun... hm... hm...
Mrucząc pocichu, już obmyślał, co z tym „wiórem“ uczyni na początku, aby mores czuł żółtodziób wygadany.
Ale i Jurko też coś zmiarkował, bo ani razu nie nawinął się wachmistrzowi zbytnio blisko, to pozostając za nim, to na oczach rotmistrza jadąc na uboczu.
— Prowadź, chłopaku, do pana Adama Lipskiego! — rozkazał pan Andrzej.