Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/164

Ta strona została przepisana.

— Michałko, — rzekł cicho młodzian, zeskakując z konia, — zostań przy bachmatach, a bacz na wszystko i wczas donieś...
— Hm... — mruknął pachoł.
Junak tymczasem pomógł utykającemu na nogę grafowi zejść na ziemię i szepnął, ostro patrząc na niego:
— Słowem rycerskiem i szlacheckiem przysiągłeś mi, waść, na krzyż Chrystusa-Zbawiciela, iż nie powiesz nikomu, jak się nazywam, bo żywa dusza nie powinna słyszeć w tem miejscu mego imienia.
— Rzekłem i przysięgę ponawiam na honor rycerski! — odpowiedział graf.
Weszli do gospody.
Tłoczno i szumno w niej było.
Kilku zbrojnych ludzi zasiadło przy długim stole i zabawiało się kubkami z winem.
W kącie umieściła się kapela cygańska, rżnąca wesołe, skoczne przygrywki.
Przed biesiadującymi stała stłoczona gromada cyganek.
Czerwone, zielone jubki, czarne i białe czarmaszki, haftowane barwnym jedwabiem lub złotemi i srebrnemi nićmi; pstre chusty, okrywające krucze włosy; pobrzękujące na piersiach paciorki błyskotliwe i alszbanty[1] z monet; dzwoniące wisiory; ciężkie obręcze srebrne i mosiężne na nogach i rękach biły w oczy i roziskrzały obszerną izbę, niby łąkę kwieciem.

Przybyli usiedli na uboczu, tuż za cyganami; kulawy graf kazał brudnemu sługusowi karczemnemu

  1. Kolje.