Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/165

Ta strona została przepisana.

podać wina i coś na przekąskę. Tymczasem ucztujący ludzie, już znacznie podochoceni, zaczęli klaskać w dłonie i krzyczeć ze śmiechem:
— Królewicz i królewna! Królewicz i królewna! Dawać ich!
Z tłumu wyszedł wysoki, wiotki, o pięknej, smętnej twarzy młody cygan, prowadząc za rękę dziewczynę.
Gdy wyszła na środek izby, a cała gromada rozstąpiła się i cofnęła pod ściany, pan Andrzej Lis aż z ławy się podniósł i z podziwem szepnął do grafa:
— Ależ kraśna dziewka! Niby słońce oczy ślepi...
Istotnie stepowa krasawica była nad podziw piękna i powabna.
Smagła twarz, dumne, zlekka wydęte usta, niby wiśnie dojrzałe; białe, iskrzące się zęby; oczy do dwóch gwiazd podobne, długie, czarne warkocze, kibić silna, wybujała przykuwały do siebie spojrzenia obecnych i zaćmiewały barwność i bogactwo stroju dziewczyny.
— Tańcz, Zazo, tańcz! — wołali goście coraz głośniej.
Cyganka dumnie skinęła głową i pałającemi oczyma, niby błyskawicą, smagnęła dokoła.
Zagrała żywiej kapela i przed zachwyconymi widzami miotać się zaczęła dzika, porwana szałem tańca para cygańska.
Tupały nogi, ze świstem wyrywał się gorący oddech, latały cienkie nozdrza, dzwoniły klejnoty na piersi i szyi Zazy, warczał bębenek, podniesiony nad głową, rozlegały się okrzyki, namiętne, tęskne, niemal rozpaczliwe lub mdlejące w rozkoszy nieznanej.
Nagle przy jednym z gwałtownych obrotów, cyganka stanęła, jakgdyby zamarła z rękami, wzniesio-