Już nie szeptał słów miłosnych i rzadko nawet na pannę Basię spoglądał. Znowu stał się wodzem. Musiał zwyciężyć; tem tylko żył teraz i o tem myślał.
Spokojnie słuchał, co mówił do niego przebiegły Jurko, chociaż były to wieści ważne.
— Doradziłem jaśnie pani, — prawił pachołek — aby zgodę swoją doła na zaślubiny jaśnie panienki. Uradował się psi syn, ów Janosz zdradliwy, a panie — nuż go prosić, że chcą widzieć, jak to ucztują hucznie madziarscy panowie, że nie dosłuchały cyganów i nie dość się napatrzyły na ich tańce. Wiedziałem-ci ja, że w tej lub owej przygodzie znajdą waszą miłość cyganie, bośmy ich po drodze wyprzedzili. Dalej to wszystko poszło gładko... Jak tylko basałyki popiły się, a graf Janosz na nogach się słaniał, wziąłem go na stronę i, rzekłszy, że goniec od pana mego przybył, do izby bocznej zamaniłem, przez łeb obuchem zmacałem, związałem, gębę połą własnego grafskiego kabatu zatkałem i zamknąłem, — poczem jaśnie panie szybko przyodziewek zmieniły, a co dalej było — to jegomość już wie...
— Sprytnie tą sprawą pokierowałeś, Jurko — ja ci tego do grobu nie zapomnę, bądź pewny! — ze wzruszeniem szepnął rotmistrz.
— Dziękuję pokornie jegomości! — odparł i zapytał: — A gdzież to imć pan Drzazga?
— Porąban srodze — u cyganów został — rzekł pan Andrzej. — Chyba Bogu ducha odda, acz znachorka inaczej gadała, ino to wiedźma chyba...
— Przebóg! Taki mocarny i — porąban! Któż-to mu radę dał, przecież to nie człek był, ino pięć wołów najdzikszych, najsilniejszych, najlepszych!! Mocarz! Osiłek nad podziw!
Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/185
Ta strona została przepisana.