Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/189

Ta strona została przepisana.

Vere, kubek w kubek dobrała się trójca zacna! W korcu maku szukali się i pod ręce wzięli! Ha! Cygan za cyganem, ja za waspanem! Przysłowie wszelako stare mądrze poucza, że „zawżdy gorszy biały cygan, niż czarny!“ Ludzie powiadają, że „czapką, chlebem i solą, ludzie sobie ludzi niewolą“, a ci trzej — skrzypiec jazgotem, piosneczek podgrywkami i wszelakiemi zastawkami![1] Fiu! Fiu! Zacna kompanijka, niema co! Aż wszy po grzbiecie mi baraszkują, gdy na nią spoglądam!
Śmiali się towarzysze, słuchając burczenia i przytyków imć Chomika, a nikt się nie gniewał, bo wiedzieli, że się przekomarza i udaje, albowiem wesołego i usłużnego Bekę lubiał figlarny setnik.
Ujrzawszy tabor cygański, w cwał pomknął ku niemu rotmistrz, aby o rannym wachmistrzu się dowiedzieć co najrychlej.
Zdumiał się, ujrzawszy Michałka, szmatami tak omotanego, że tylko jedno oko mu wyglądało; lecz było to szare oko — łagodne, dziwnie rozmarzone i rzewne nad wyraz. Bryłowaty chłop siedział na wozie i, cicho pomrukując, niby niedźwiedź z barci miód wyjadający, za rękę trzymał zapatrzoną w niego Zazę, szczęśliwą, rozpromienioną, jakgdyby tysiące promieni słońca spadło na jej śniadą, piękną twarz i do źrenic płomiennych się wdarło.
— Michałko! — zawołał rotmistrz, wachmistrza w objęcia porwał, do piersi przyciskał, czując, że ten po rękach go całuje i łzami gorącemi, radosnemi oblewa.

— Panie komendancie, jegomościu... hm... miły, kochany panie mój... Pfy!... przecież... pfy! znowu-

  1. Oszukaństwo.