Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/19

Ta strona została przepisana.

to, że wielki hetman koronny, pan Żółkiewski, a jeszcze skuteczniej pan kasztelan krakowski, Jerzy, książę Zbaraski, takowej imprezy królowi, a listami odręcznemi i panu Rogawskiemu, naszemu hetmanowi odradzają usilnie, jako że periculum upatrują w takowem wdawaniu się w obce sprawy. Słysz, wojna ze Szwedem wisi nad Polszczą, a i od wschodniej rubieży, na rozejm dywiliński nie bacząc, nie mamy wiary w długi pokój... I jeszcze...
— Co jeszcze? — zapytał rotmistrz, bo towarzysz nagle umilkł.
Zapytany drzwi uchylił i do sieni podejrzliwie zajrzał. Uspokojony, że nikt nie podsłuchuje, szeptem mówił cicho:
— Przybył do wojska naszego, w tysiąc zacnie okrytego chłopa, pan Aleksander Wolski, krewniak kasztelana poznańskiego, Łukasza Opalińskiego z Bnina, należący z innymi drużkami króla i ojców jezuitów do „Chrześcijańskiej Żołnierki“. Ten warchoł podjudza towarzyszy, aby na Multany iść i stamtąd Turkom zagrozić... Aby księcia Jerzego Zbaraskiego przeciw wojsku zbuntować, najazd zbrojny na dobra kasztelana krakowskiego uczynił i z naszym hetmanem księcia poróżnił, acz my do tego ręki nie przyłożyliśmy, jako żywo!
— Cóżto pan Rogawski władzy nie ma nad takim warchołem i rakarzem?! — krzyknął pan Andrzej, trzasnąwszy szablą.
Towarzysz nie odpowiedział, bo do izby wbiegł dorodny junak, o zuchowatej, zawadjackiej twarzy, pokiereszowanej bliznami, o oczach wesołych, i tubalnym głosem huknął: