Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/191

Ta strona została przepisana.

a nad Bzurą osiedli oddawna, Rogala-Przesmyccy, Łaszczowie i inni z żonami i córkami.
Rodziciel junaka, chorąży łęczycki, pan Michał Lis, przywiózł ze sobą stary krucyfiks żelazny, który niegdyś z krzyżowej wyprawy przywiózł z Ziemi Świętej jeden z Lisów — wojewoda Maciej, sławny komes i pan na Łęczycy, Tumie i Kole; dukatów bitych, czerwonych worek spory i jakoweś pismo z pieczęcią chrzestnego ojca pana Andrzeja, wojewody łęczyckiego, pana Adama Sandziwoja Czarnkowskiego z Czarnkowa, aczkolwiek z pokazaniem pisma tego zwlekał sędziwy pan Michał.
Matczysko, szczęśliwe z powrotu syna i z jego małżeństwa godnego, miała w tobołach upominki piękne dla urodziwej, słodkiej synowej, i patrząc na rozpromienioną, dorodną parę, popłakiwała, aż jęła ją uspokajać pani Krystyna i do swojej komnaty przywiodła.
Miał już słuchy młody rotmistrz, że sułtan, uważając czyny lisowczyków za pogwałcenie układu w Jarudze, który w r. 1617 stanął, do wojny się sposobił. Nie wiedziano tylko, kiedy to nastąpić ma, a wróżono źle, bo w kraju niedobrze się działo, a i wojsko do posłuchu nie było skore.
Pan Andrzej z rodzicem w komnacie gościnnej o sprawach wszelakich rozprawiał i o swoich przygodach opowiadał, gdy nagle wwalił się Michałko Drzazga i wyprostowany w progu stanął.
— Co tam masz? — spytał rotmistrz.
Bryła przyciężka przestąpiła z nogi na nogę i mruknęła:
— Pfy!
— Skoroś przyszedł, to gadaj po ludzku, a nie prychaj! — upomniał go junak.