pomocy nijakiej. Widzi Bóg, nie chciałem! Ino taka była wola ś. p. hetmana Lisowskiego, a i on tak rozsądził pro suprema ratione dla dobra Rzeczypospolitej... Wszelako ciąży mi na sercu ów osiłek miły, cichy, surowy, niczem mnich, a czysty, jak dziewica niewinna w sukience białej... Ech!
— Wojna — nie matka, ino macocha, — pocieszył przyjaciela pan Andrzej. — My już Marcinka opłakaliśmy. Wola Boża et nihil contra voluntatem Dei!
Pułkownik westchnął raz jeszcze, a później podniósł głowę i rzucił:
— Chodź na naradę starszyzny! Brakuje nam głosów ludzi uczciwych i rozsądnych.
Wziął go pod ramię i wyprowadził z izby.
— Coś niecoś wiem o waszych sprawach, Jaroszu — rzucił pan Andrzej — i o panu Aleksandrze Wolskim słuchy mnie doszły...
Pan Jarosz Kleczkowski zatrzymał się i zębami zgrzytnął.
— Rakarz... — mruknął.
— Pocóż milczycie i za łeb nie weźmiecie? — spytał rotmistrz.
— Zawikłała się ta sprawa i takowa resolutio nie przetnie jej — odpowiedział pułkownik. — Ojcowie jezuici, kniaź Korecki, pan Branicki, hrabia na Ruszczy, pan kasztelan Opaliński, pan Leśniowolski, ba, nawet sam król jegomość za jego stoją plecami i powagą swoją okrywają. Causa gravissima, bracie miły! Twardy orzech do zgryzienia! Uczynić mógłby to ino pan Aleksander Lisowski, lecz odszedł od nas na zawsze i w ziemi czarnej leży, na sąd ostateczny czekając, aż archanioł pobudkę zagra. Źle, pessima tempora nastały...
Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/21
Ta strona została przepisana.