Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/26

Ta strona została przepisana.

od jego cesarskiej mości został postanowiony i na jakie terminy zaciąg robić zamierzacie, aby bractwo wiedziało o wszystkiem sine haesitatione?
Porwał się ze swego miejsca pan Aleksander Wolski i, na Radułę-hospodara białem okiem zerknąwszy, krzyknął:
— A ja, wasznościowie, liberum veto zakładam. Liberum veto, jako żywo! Nic na zaciąg nie mówię. Niech stanie umowa na zaciąg, ino nie pójdę z moim tysiącem ludzi na odsiecz cesarza pod Wiedeń, bo nic nam po tem! Najskuteczniej dopomożemy sprawie, gdy od wołoskiej i multańskiej strony zgryziemy Gabora. Wtedy wasz Gaborek uszy stuli i jak trusia się stanie, bo mu bez Turczyna ani wóz, ani przewóz! Do Multan, panowie!
— I ja tak w głowie układam! — potwierdził hospodar, z kraju swego wygnany.
Pułkownicy milczeli. To widząc, pan Wolski uradowany raz jeszcze krzyknął:
— Do Multan, do Wołoszy, na Turczyna!
W tej chwili właśnie przemówił rotmistrz pan Andrzej Lis:
— Wybaczcie, waszmościowie, i wy, dostojni panowie posłowie, że ja — prosty żołnierz, nie statysta, głos zabiorę. Słucham i dziwuję się bez miary! Jakżeż tak? Od Moskwy podmuchy wojenne jeszcze nie ustały. Szwed grozi nam wojną ustawicznie, wielki hetman koronny na rubieży od południa baczenie daje, aby kozacy, luźne watahy swawolne lub Wołosi nie drażnili sułtana, bo nie czas na wojnę z nim, gdy osaczeni jesteśmy, niczem jaźwce w norze! My zasię dla cesarza szczęśliwego panowania mamy sułtanowi do