Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/44

Ta strona została przepisana.

Chrzęst po haszczach, żwiru zgrzyt, cichy wody plusk... Hu, ha! Pal, rąb, wal! Tatarzyn zaczajony, lub, jak siromach zgraja, kozacki podjazd... To — kraina, w to mi graj!
— Użyliśmy wojenki, jak pies w studni! — potwierdził przyjaciel. — Jako to teraz będzie? Nie o zdobycz i żołd nam chodzi, — o sławę rycerską... Dulce et decorum est...
— ...Pro patria mori — dokończył pan Biernacki.
— Przychodźcie dziś wieczorem do mojej kwatery — rzekł pan rotmistrz i odjechał.
Przejrzał wszystkie szeregi, każdego jeźdźca zosobna oglądając, dawał rady, pouczał, upominał, do karności nawoływał i do rycerskich obyczajów poszanowania.
Przepuścił przed sobą chorągiew stępa, kłusa, a później rzucił ją w cwał, niby do szarży wściekłej.
Była to chorągiew naschwał, jak to zwykle w Polsce: człek na siodle z szablicą w garści — rycerz!
— Ja z tej watahy wykrzeszę chorągiewkę — dziw! — myślał pan Andrzej, dając znak do powrotu.
Odjechał i sunął ku miastu.
Już zbliżał się do rynku, gdy doszedł go gwar przerażonych głosów, nawoływania, łoskot i dzwonienie skaczących po bruku kół.
Popędził bachmata i nagle stanął zdumiony.
Przez obszerny rynek mknęła para dobrych koni, ciągnąc okazałą karocę. Rumaki, zagryzłszy wędzidła, pędziły naoślep, rozhukane, oszalałe. Z okien powozu wyglądały głowy dwóch niewiast, co chwila znikając w głębi, gdy karoca unoszona przez rozwścieczone konie, nagle się zataczała i przechylała na bok, grożąc upadkiem.