imć panu pułkownikowi Rogawskiemu, gdyż non possumus resistere woli królewskiej i jego doradców, a naszych niedruhów. Dixi!
Starszyzna, wysłuchawszy relacji, milczała długo, w myślach sprawę ważąc i gniew przeżuwając.
— Co powiecie, waszmościowie? — rzucił nareszcie pan Rogawski, pięścią w stół uderzając.
Długo nikt się nie odzywał. Wreszcie podniósł się rotmistrz Strojnowski, którego w wojsku pułkownikiem nazywano; nazywano też tak panów Kleczkowskiego i Rusinowskiego, bo nieraz lokotenentami[1] hetmana-pułkownika chadzali i nietylko przy panu Rogawskim, lecz za czasów samego pana Lisowskiego, gdy to w tej czy innej sprawie od wojska odjeżdżał.
Tedy takiemi słowy przemówił pułkownik Strojnowski, na nikogo nie patrząc, bo zły był i rozpacz mu gardło ściskała.
— Widzi mi się, że oto król jegomość z cesarzem Ferdynandem tak sobie postanowili, aby lisowczyków na zagładę posłać...
Wszyscy podnieśli głowy, bo nagle się w nich rozświetliło.
— Nie inaczej! Jako żywo, nie inaczej! — krzyknęli, czyniąc wielki rumor.
— Zdrada! Niewdzięczność za naszą krew i za fantazję, waszmościowie! — ryknął pan Jarosz Kleczkowski i głosem tubalnym pokrył wzburzone głosy towarzyszy, szczęk szabel, łoskot odsuwanych ław i zydli.
— Jako żywo, zdrada! — wtórowali mu inni. —
- ↑ Zastępca, namiestnik.