Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/53

Ta strona została przepisana.

— Przyjaciele mili, chyba nie o naszych starych chorągwiach, szczero lisowskich, wspomina pismo królewskie, nie mówi albowiem ani o czarnej, czerwonej lub zielonej, jeno o „lisowczykach“, bo nie zna dziejów i przewag naszych. Nie będziecie wszelako mieli sprzeciwu, spero, jeśli powiem, że tłumy tałałajstwa wszelakiego, oczajduszów bez czci i honoru wiesza się koło naszych znaków! Sam oto temi rękoma gęby prałem przed dwiema niedzielami szczekaczom, wydrwiwaczom, sędziom niepowołanym, co to najwięcej famę naszą psowają i błotem zbrodni czynionych na dobre imię nasze bluzgają!
— Co prawda, to prawda! — zgodził się pan Rogawski i z westchnieniem mówił: — Gdzież teraz znajdziemy dawnych ognistej fantazji kawalerów, którzy jak na gody pod Białe Jezioro zagony czynili, Zaruckiego kozaków w jasny dzień Boży podchodzili i samemu Pożarskiemu w oczy łuną świecili? Ech! Nie masz takowych! Powyszczerbiały się nasze setnie, zeszczuplały pułki! Napchało się do nich różnej zbieraniny, żal się Boże! Co trzeciego, tak suponuję, na pal należałoby wbić, no, ale cóż mamy czynić?! Aby było wojsko — ludzie są potrzebni. Bierzemy co się da! Od warsztatu, pługa, ba, nawet z rąk kata niemal wyrywamy wszelakich łotrzyków, watażków, zbójników!...
— Rozpędźcie tę hałastrę i kreujcie na nowo tylko wyborowe hufce w pamięć zmarłego hetmana naszego pana Lisowskiego, aeternae memoriae digni wodza i wojownika przesławnego! — zawołał pan Andrzej.
Na to porwał się pan Rusinowski, kawaler gorący i zawzięty, skoczył do młodego rotmistrza i, za guzy