Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/59

Ta strona została przepisana.

Nikt nic o wojnie nie słyszał, a tymczasem chorągwie lisowczyków w Bochni, Bieczu, Przemyślu kwater żądały i opierunku zacnego. Książęta Zbarascy: Krzysztof, koniuszy koronny i brat jego Jerzy, kasztelan krakowski, krzywem okiem patrząc na wysyłane cesarzowi Ferdynandowi posiłki polskie, a nawet hetman Stanisław Koniecpolski, podbechtywali tego i owego z możniejszych panów, aby opór lisowczykom stawiali i do zaniechania pochodu przez Tatry zniewolili.
Nie znali, widać, Zbarascy kneziowie i pan Koniecpolski, na jakich wilków przerobiła lisowczyków wojna moskiewska, bo inaczejby, a skuteczniej sobie wtedy z nimi poczynali.
Chorągwie pana Rogowskiego w odpowiedzi spustoszyły dobra zbaraskie, po wszystkich miastach, miasteczkach, wsiach tak królewskich, jak duchownych i szlacheckich wielkie szkody czyniły, łupiąc nawet dwory magnackie i gwałtów się dopuszczając. Ciurowie, dzicy i niesforni, wszystkie wina z piwnic i szynków powypijali, tam i ówdzie „czerwonego kura“ puścili, w drodze napotkanemu kupcowi lub szlachcicowi konia wyprzęgli, buciki, kożuszek, sukienkę zdjęli i kieski wytrzęśli do dna, niczyjej powagi i dostojeństwa nie oszczędzając.
Jęki i lamenty, skargi i pisma poleciały na dwór warszawski, do króla i do marszałka koronnego z suplikami o rychłą pomoc i wojsk swawolnych skarcenie i rozwiązanie.
Najjaśniejszy pan, szwagrowi swemu, Ferdynandowi, posiłki obiecawszy, nie mógł już cofnąć wysłanego wojska zaciężnego, więc głowił się nad tem, jak