tykał małe oddziałki, przez Gabora Bethlena na przeszpiegi wysyłane od strony Koszyc. Ścigał je, podchodził, znosił do szczętu zagończyk wprawny i drogę swoją trupami i zgliszczami znaczył, gdyż ludność, przez wysłańców Gaborowych buntowana, opór stawiała, a że bitny to był lud węgierski, do szabel i rusznic coraz częściej dochodziło. Z rozkazu hetmana pan Andrzej miał niepokornych, z zasadzek do wojska strzelających ścinać, a wsie i dwory dla postrachu palić.
Na Spiszu, koło Silkowa, zaszedł ważny wypadek, który odmienił myśli pana Andrzeja na całą sprawę zaciągu i serce jego od niej odwrócił na zawsze.
Silkowo była to mała mieścina, skupiona koło obronnego zameczka. Pan Andrzej wysłał tam setnię imć pana Biernackiego, aby się zwiedział, czy spokojnie tam i czy nie kryją się ludzie, podesłani przez Gabora Bethlena popieranego przez sułtana.
Pan Onufry Biernacki powróciwszy, rozpowiadał rotmistrzowi, że mieszkańcy przychylnie i pokornie spotkali podjazd i sami ofiarowali spyżę dla koni, bo jej w obfitości mieli.
Postanowił tedy pan Andrzej miasteczko ominąć i czem prędzej dojść do Gizowej przełęczy, gdzie miały się złączyć wszystkie chorągwie, aby już do bojowego ustawić się pochodu.
Gdy nad tem myślał rotmistrz, nadjechał oddziałek mocno butnego pana Aleksandra Chruścickiego, który za rotmistrza a nieraz nawet pułkownika swej chorągiewki podawał się pysznie. Chodziła w wojsku gadka o panu Chruścickim, że żaden z niego szlachcic, ino kowalem chadzał na dworze niejakiego pana
Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/68
Ta strona została przepisana.