znalazł rotmistrz przy niej towarzysza Mikołaja z Moczar Moczarskiego. Był to szlachcic znaczny, herbu Łada z ziemi wiskiej, który pomiędzy lisowczykami w wojnie moskiewskiej nieraz się odznaczył i w wojsku lubiany był.
Opowiedział mu pan Andrzej o Chruścickim, a ten parsknął tylko i odrzekł:
— No, to i bene. Ja też przed trzema niedzielami innemu takiemu świniarzowi — Olechowskiemu, za krzywdę dziewczynie uczciwej wyrządzoną pysk sprałem, aż mu w pięty poszło, i — nic!
— Aleć ja Chruścickiego stracić kazałem — objaśniał pan Andrzej.
— Też bene, bo ten to już nikomu nic nie powie i skarg zanosić nie będzie, chyba w wilkołaka się obróci i po nocach wyć będzie i stare baby strachał! — zaśmiał się pan Moczarski. — Przybyłem do waści z rozkazem od hetmana. Przed temi górami do uszykowania chorągwi staniemy, a jutro zaraz po świcie — dalej ruszamy!
— Przed górami? — zapytał pan Andrzej. — Suponuję, że przezpieczniej byłoby góry przekroczyć do nocy, bo kto wie, co na nas obmyśli Gabor Bethlen?
— Taki rozkaz! — powtórzył pan Mikołaj i żegnał rotmistrza.
Istotnie wkrótce zaczęły się ściągać chorągwie, a za niemi pana Aleksandra Wolskiego i inne ochotnicze pod swoimi rotmistrzami. Gwarno i huczno było w obozie, gdzie ośm tysięcy konnego wojska popasało, gdzie na błoniach czterdzieści tysięcy koni chodziło, a tłumy rycerstwa, pachołków i ciurów nocleg sobie sporządzały po ciężkim pochodzie.
Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/72
Ta strona została przepisana.