wiew wiatru, i wnet rozwarły się chmury, strugi deszczu wylewając obficie.
Wojsko dążyło naprzód, bo nie znaleziono nigdzie miejsca dogodnego dla popasu. Ludzie na kulbakach jedli, przygryzając, kto podpłomykiem, kto kiełbasą, z sakwy, do łęku przytroczonej, wydobywając posiłek. Ten i ów manierkę do ust przykładał, bo chłód zaczynał dokuczać dotkliwie, albowiem suknie i opończe przebiła nawskróś ulewa.
W tej właśnie chwili z obydwóch spychów górskich zagrzmiały rusznice, a z poza skał i pni smrekowych wykwitły postaci — hajduków węgierskich z głowami, pochylonemi ku wymierzonym na dno doliny strzelbom.
Salwom wtórować jęły zmieszane głosy jeźdźców, którzy zrozumieli, że dostali się w pułapkę; powstał zgiełk; rwały się w powietrzu przekleństwa, krzyki przerażenia, słowa komendy, zgrzyt i jęk piszczałek rotmistrzowskich, kwilenie koni, rażonych kulami.
Lisowczyki, kotłując się w wąskiem przejściu, nadaremnie szukali wyjścia, napierani przez idące ztyłu szeregi. Ten i ów z towarzyszy, zdoławszy konia w ciżbie okręcić, z szablą w ręku usiłował przebić się przez stłoczony, skłębiony wąż jeźdźców, lecz nadaremno! Albo szablę opuszczał bezradnie, albo padał, ugodzony młotkiem w głowę.
Pułkownik Rogawski, zmiarkowawszy co zaszło, kazał trąbić w róg. Na odgłos basowych, ponurych dźwięków rogu bitewnego, używanego przez lisowskich komendantów w największej zwarze bojowej, natychmiast podnieśli się na strzemionach rotmistrzowie, setnicy i wachmistrzowie, czekając rozkazów.
Gdzieś zdaleka ledwie słyszalny przebrzmiał głos
Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/82
Ta strona została przepisana.