Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/93

Ta strona została przepisana.

— Pfy! — sapnął Michałko, jak odyniec osaczony, i ramiona podniósł, co znaczyło, że więcej ani piśnie.
Tak to wtedy rozstali się ze sobą pan Aleksander Wolski i rotmistrz Andrzej Lis, a gdy szlachcic z pod Sandomierza do obozu powrócił, o junaku wszelkie słuchy zaginęły.
Tymczasem wojsko całe pod przewodem pułkownika Rogawskiego, przy którym urząd delegata królewskiego pan Adam Lipski jak dawniej piastował, ruszyło ku granicy Rzeczypospolitej. Pozostawiało ono za sobą jeszcze więcej krzyków, lamentów, skarg i przekleństw, albowiem ciężkiem niewymownie stało się dla ludności ziemi krakowskiej, która za najeźdźców okrutnych lisowczyków miała, „wywołańcami i bezczestnymi“ ich ogłaszając.
Ostatni też był czas, aby posiłki w sukurs cesarzowi przyszły.
W cesarstwie bowiem działy się rzeczy, które schorzałego i zrozpaczonego Ferdynanda niemal korony i berła nie pozbawiły.
Gabor Bethlen, książę siedmiogrodzki, zagarnąwszy wszystkie niemal miasta węgierskie, pod mury Wiednia podstąpił. Czesi pod hr. Henrykiem Thumem i księciem Hohenlohe odparli ataki wodzów cesarskich Boucquoi i Dampierre, i pędzili ich przed sobą, ku stolicy dążąc. Morawy, Śląsk i Luzacja obrały królem swoim Fryderyka V-go, głowę protestanckiej unji, spowinowaconego z królem angielskim Jakóbem Stuartem. W ten sposób cesarz zmuszony był zamknąć się w swojej stolicy, a w ogrodach pałacowych nad Dunajem panoszył się w swojej kwaterze pyszny Gabor, zwycięstwa pewny.