Błądzili kiedyś na jednej z wysp Malajskich, i tam on to widział! Na mieliźnie leżał topielec — malajczyk, poszukiwacz pereł, a nad jego bronzowem ciałem podniósł się na grubych jak pnie drzewne, mackach, ogromny ośmionóg. Objął już człowieka i powoli ciągnął w głębinę. Zjawienie się ludzi doprowadziło go do szaleństwa. Ośmionóg jakby zamarł w natężeniu swych potwornych ramion, a w górze, nad niewielkim, mięsistym ciałem złym, fosforycznym ogniem zapłonęły oczy.
Taki też był, posłuszny rozkazom karła, potwór.
Zdawało się, że ciało jego, a szczególnie kończyny, splecione są z najsilniejszych powrozów; muskuły poruszały się zwolna, naprężając się i grubiejąc pod gładką skórą. Pierś potężnej szerokości i brzuch leżały na czterech mocnych podstawach, zakończonych długiemi i ruchliwemi palcami.
Na tej masie muskułów straszliwego zwierza zaledwie widoczna była prawie śmieszna głowa. Płaska, z jakby ściętym, ostro podanym wstecz czołem i prostym tyłem, przechodzącym w silną szyję, głowa ta nie była większą od pięści mężczyzny, i, gdyby nie błyskające często oczy, można było tej głowy nie zauważyć.
Potwór ciężko stąpając podszedł i podniósłszy się na tylne nogi, przedniemi ujął karła, podniósł go i wyniósł z kabiny.
Znowu w ciemności błysnęły zielone oczy, i nowy potwór, cięższy i groźniejszy, ostrożnie podniósł profesora i poniósł go w niewiadomy mrok.
Dwa inne podniosły Stenersena i Karlsena, i kołysząc się miarowo, szły wolno za pierwszemi.
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/118
Ta strona została przepisana.