polarnem okazom roślin i drzew, lecz w tejże chwili bezszelestnie podjechał długi błyszczący wóz, z oknami z grubego, masywnego szkła.
Potwory otworzyły drzwi i wniosły do wnętrza karła. Za nim, posłuszni jego gestom, weszli i usadowili się na wygodnych siedzeniach Reinert, Stenersen i ostatecznie rozweselony, w doskonałym humorze dziennikarz.
— I tutaj istnieją nawet taksometry! — zażartował zaraz.
Wóz szybko pomknął naprzód. W oknach migały lasy, oświecone miłem, fioletowem światłem, z głębokiemi cieniami, leżącemi pod rozłożystemi szczytami drzew i pomiędzy ich grubemi pniami.
— Zdaje mi się, że są to Sigilary z ich miotłami na szczytach, i przypominające nasze zwykłe plauny pradawne kalamity. Jeżeli tak, to sądzę, że w tych lasach przechowały się jeszcze olbrzymy zwierzęcego świata.
Szybki bieg wozu niepozwalał jednak na szczegółowe badanie okolicy.
Kiedy zaś ruch ustał, karzeł, z trudem się poruszając, podszedł do każdego z podróżników i podał im maleńkie tabliczki z przeprowadzonemu od nich drucikami do takiej-że tabliczki, przymocowanej na głowie karła. I natychmiast wszyscy trzej usłyszeli cichy, miły głos potwornego dziwotworu, — nie, — nie usłyszeli, lecz odczuli dźwięki tego głosu.
On mówił:
— Uratowaliście mi życie! Na ziemi bowiem zamarzłbym, gdyż motor wyrwał mi się z pod nogi, i padając rozbiłem się dotkliwie. Teraz jesteście
Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/120
Ta strona została przepisana.